Friday, May 5, 2017

To be /online/ or not to be

... Marcel wyraźnie za mną nie nadąża. Siedzi przed komputerowym ekranem i się frustruje, bo nic ciekawego nie przychodzi mu do głowy. W panikę wpada i armagedon w nim następuje, gdy na skutek awarii na dobę wyłączą internet. Jak już koniec wirtualnego świata się... kończy i znowu rodzi się początek, w którym to Marcel ponownie może być online - skacze tylko po witrynach, jak małpa z gałęzi na gałąź i cieszy się, gdy na jednej z nich po wielogodzinnych poszukiwaniach uda mu się w końcu banana znaleźć... Banana, który w zależności od sytuacji różne formy przybiera - a to nieoglądanej wcześniej parodii Whitnay Houston na You Tube, a to nowej wiadomości od kolejnej potencjalnej miłości życia na którymś z portali randkowych, na którym jest zalogowany, a to ubóstwianej przez siebie gwiazdy muzyki pop przyłapanej bez makijażu i sfotografowanej przez fotoreportera. Dziwi mnie to - tak nawiasem mówiąc-  bo ja godzinami się maluję tak, żeby wyglądać właśnie, jakbym makijażu na twarzy nie miała.

... Potem jęczy, że natchnienia nie ma, że czas marnuje, że nic, tylko głupotami się zajmuje, znudzony sobą samym przed tym komputerem siedzi, zamiast na mnie swoją uwagę skupić. A potem - zobaczycie - obrażał się będzie, że mu się do jego bloga wtrącam. Trudno. Postaram się nie odbiegać stylem za bardzo, co nie będzie łatwe, bo tym samym zmuszona jestem te wszystkie jego ulubione błędy stylistyczne popełniać.

... Wyszliśmy z naszego monastyru zadymionego na świat przejrzysty i na skutek nadmiaru tlenu - zapierający dech w piersiach. Marcel szedł obok mnie, krok w krok - chociaż jak już wspomniałam na samym wstępie - przychodziło mu to z trudem, bo generalnie uważam, że on za mną nie nadąża, toteż krokowi mojemu - sory - memu - ciężko było mu dorównać. Wyrównać jemu, z moim.

... Nie mogę się nad tekstem skupić, bom wstrząśnięta zawartością historii przeglądanych przez niego internetowych stron. Toż to czeluści światów innych, równoległych, prostopadłych! Ja się wcale nie dziwię, że jemu się takie rzeczy śnią. Ale do rzeczy.

... - Marcel pospiesz się! - rzekłam do niego głosem podniesionym, co by kroku przyspieszył, gdyż istniała uzasadniona obawa, że nam sklep przed nosem zamkną i nie zdążymy uzupełnić zapasów przed kolejnym zaplanowanym pobytem w naszym schronie, roboczo przez niego zapleczem nazwanym - Przez ciebie nie zdążymy! Sklep nam przed nosem zamkną! Papierosów nie zdążym kupić...
 - Idź, Weroniko, przodem idź, nie czekaj na mnie, tobie przed nosem nie zamkną! - wybełkotał ledwo słyszalnym głosem umęczonym - swym - takim, jakby odpocząć chciał w zaświatach, albo między światami - swymi - równolegle wirtualnie prostopadłymi. Postanowiłam więc na niego nie czekać i pognałam na obcasach swych przed siebie, do celu, po papierosy. Włosy me chwiały się raz w tą, to we w tą stronę pod naporem powietrza, który parł na mnie, na przekór mym krokom... Dramatyzm tamtej chwili do uchwycenia jest trudny dlatego, że ... był wielki i... nieuchwytny. A ja się skupić nie mogę, albowiem ta debilka Marilyn Monroe z każdego zakamarka jego komputera wyziera i mnie rozprasza. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jakby jej tak włosy na czarno zrobić i utapirować ładnie na kształt właśnie takiego czarnego stogu siana, to by zdecydowanie ładniej wyglądała.  Mogłaby sobie wtedy we fryzurze takiej barbiturany chować, co by pod ręką zawsze je mieć.  

No comments:

Post a Comment