Sunday, May 7, 2017

Zachwyt.

...Sprawa zaczynała wyglądać tak, jakbyśmy się mieli z Weroniką na tym naszym zapleczu już na dobre zabarykadować. Barykadą z papierosowego dymu. Weronika - która ma w swoim zwyczaju - nieświadome - zaskakiwanie mnie swoimi pytaniami - jak i wszystkim innym - co zawsze jest mimo wszystko trochę - poetyckie - z bardzo szczegółowego opisu - instrukcji tego, jak należy prawidłowo stawiać czoła bulimii - której posiadanie jest jednym z warunków bycia modelką - i jaki jest prawidłowy kąt wkładania palca wskazującego w gardło, co by torsje - zwracaniu jedzenia - tfu! - pomagające - były krótkie i skuteczne... - Weronika gładko przeszła do zadania mi pytania następującego:
 - Co cię ostatnio zachwyciło? - Oczywiście nie patrzyła w moją stronę pytając o ten zachwyt, którego kontekstu nie znałem. Który był najwyraźniej od kontekstu oderwany. Terra incognita jakaś z tym zachwytem skutecznie w brednie jakiejś poetyckiej rozlazłej prozy zagmatwana - pomyślałem. Nie miałem pojęcia, co mam przyjaciółce odpowiedzieć. Nie miałem pomysłu nawet na swoją na tamten moment użyteczną definicję słowa "zachwyt". Bo ta, która mi w głowie kiełkowała, z całą pewnością nie była użyteczna, bowiem zawierała w sobie jakieś narkotyczne wizje Nastroju Grozy i Niesamowitości grającego we wszystkich czterech katach naszego zaplecza na skrzypcach. Bądź na wiolonczeli. A nutki z instrumentu dźwięcznie wyfruwające rozmąciłyby bardzo gęsto zadymioną z licznie przez nas wypalanych papierosów przestrzeń, rozmiatając ją w smugi, czy też strugi zgrabnie tańczących ze sobą cząstek elementarnych. To na tamten moment jak sądzę - byłoby w stanie mnie zachwycić - co prawdopodobnie wynikało z niedotlenienia. Ale wolałem nie dzielić się swoimi myślowymi strukturami z Weroniką, której pytanie taką oto lawinę złowrogich - w moim nad nimi zachwycie - skojarzeń wywołało.
... Z drugiej strony - nie miałem potrzeby odpowiadania Weronice. Czułem, że jej pytanie nie zostało zadane po to, żeby odpowiedź na nie padła. To było coś w rodzaju doświadczenia wchodzenia przyjaźni naszej na nowe nieodkryte dotąd tory. Tak jakby ta cisza głucha, która po zadaniu pytania Weroniki zapadła miała cynicznie dowodzić rutyny w naszym wzajemnym życiu, która paradoksalnie o przywiązaniu świadczy, przy czym - oczywiście - nigdy nie jest pożądana.
 - Weronika - przerwałem w pewnym momencie głuchą ciszę - zapalmy jeszcze po jednym i chodźmy stąd. Trzeba tutaj przewietrzyć.
... Przystała natychmiast na moją propozycję. Po pierwszym potężnym zaciągnięciu ostatnim papierosem powiedziała głosem pełnym zadumy:
 - I to jest właśnie zachwycające...

Saturday, May 6, 2017

Zafałszowany obraz samego siebie.

...Weronika wróciła z sanatorium. Spotkaliśmy się na naszym ulubionym zapleczu, papierosów tym razem mieliśmy pod dostatkiem. I pomijając fakt, że było mi strasznie niewygodnie, to wszystko było w porządku. A niewygodnie było mi dlatego, że nie mogłem wyprostować nóg. Nasze zaplecze jest ciasne, a chciałem koniecznie usiąść do Weroniki pod kątem prostym w taki sposób, żeby prezentować swój lewy profil, który mam lepszy. Aby swój cel osiągnąć - musiałem kucać z nogami przykurczonymi, kolana mnie bolały i czułem, jak się garbię ale na zmianę pozycji było już za późno. Weronika zaczęła opowiadać:
 - Wiesz Marcel, ja właściwie nie miałam jakichś oczekiwań w stosunku do tego pobytu, ale jestem z niego niezadowolona...
 - Dlaczego? - zapytałem nie mogąc się na tym pytaniu skupić, bo czułem, jak ból spowodowany przykurczem kolan narasta.
 - Nie byłam zadowolona, nie byłam. - Weronika się zawiesiła, spojrzała tępo w przestrzeń melancholijnie wydmuchując papierosowy dym przed siebie. I nie bez powodu piszę o kierunku, w jakim moja przyjaciółka wydmuchiwała papierosowy dym... choć przewrażliwionemu  na punkcie poprawności stylistycznej czytelnikowi wyda się to pewnie zwykłą watą słowną...tak, jakby Weronika zwykle wydmuchiwała dym za siebie, a nie przed siebie... nie jest to przypadkowe dlatego, że taki mi się akurat rytm zdania ułożył i w pierwszym momencie zapisywania go właśnie wydał mi się ciekawie brzmiący i choć spotkać z zarzutem się mogę, że proza mi się rozłazi, to ani myślę owego rytmu zdania zmieniać. Było mi bardzo niewygodnie i z tego powodu uwaga moja uporczywie od meritum się odwracała, skupiając na owym nieszczęsnym kierunku wydychanego przez Weronikę powietrza, który - biorąc pod uwagę to, ile pali - w większości faktycznie stanowi dym papierosowy. Uporczywie przed siebie w każdym razie go wydychała - nie za siebie.
... W ogóle to pomyliłam turnusy.. - kontynuowała po dłuższej chwili, w trakcie której ja - a było mi już na prawdę niewygodnie tak bardzo, że prawie decyzji o zmianie pozycji podjąłem rezygnując z prezentowania Weronice swojego lepszego profilu (tym bardziej, że ona zdawała się w dupie mieć to kompletnie, w zasadzie w ogóle nie zwracała na mnie uwagi, pogrążona w sobie była - jak zwykle) - na idiotycznych aspektach naszej bardzo leniwie jadącej rozmowy - która zupełnie jakby w korku stała - się skupiałem - na aspektach takich, jak kierunek wydychanego ... tego, o czym już była mowa...
 - Jak to pomyliłaś turnusy? - i zdaniem tym, które miało rozmowę jednocześnie podtrzymać, próbowałem sięgnąć po papierosa minimalizując ból w kolanach.
 - No zwyczajnie. Nie do sanatorium z ujędrniającymi skórę elektrowstrząsami i biczowaniem pejczykiem na dobranoc trafiłam, tylko na zgrupowanie modelek. Początkujących na dodatek i wchodząc do tego ośrodka zostałam pomylona z instruktorką jakąś. Wszyscy się tam moją chudością zachwycali i nie dowierzali, że potrafię od tylu lat nic nie jeść. Że większość masy mojego ciała - na te słowa zakrztusiła się podejrzanie, jakby znacząco - skumulowana jest w moich włosach. A propos - i tu się wreszcie ożywiła -  czy ty słyszałeś o tym, że Amy nie żyje?


- Jaka Amy? -  zapytałem głupka udając.
 - Jak to jaka? Ta, która fryzurę moją kopiować śmiała... No, ale do rzeczy - wtedy nie wytrzymałem, wstałem i się przesiadłem tak, że wreszcie nogi swe zbolałe wyprostować mogłem, niekorzystny profil tym samym przyjaciółce okazując, ale wygodę konieczną dla możności skupienia uwagi na Weronice zyskując. I ona wtedy znowu się zawiesiła, tym razem wzrokiem na mnie, na tym moim niekorzystnym profilu i powiedziała - No ten profil masz zdecydowanie lepszy, zawsze pod tym kątem się powinieneś do ludzi ustawiać... A w ogóle to ja Marcelu odnoszę wrażenie, że ty się dzisiaj wybiórczo na rozmowie ze mną skupiasz. Wiedz, że ja oczekiwałam niecierpliwie momentu kolejnego spotkania z tobą, bowiem istotny aspekt mojego życia towarzyskiego stanowisz. Tym bardziej po tym czasie z modelkami spędzonym, kiedy to całymi dniami kurs wymiotowania między innymi prowadzić zobowiązana byłam, kiedy to całymi godzinami uczyć te małolaty musiałam, jak prawidłowo i skutecznie palce go gardła wpychać, żeby zdążyć zwymiotować pokarm - taki listek sałaty - jeszcze nie przetrawiony - na przykład. Nie ignoruj mnie więcej zatem proszę, albowiem to są istotne sprawy, o jakich ja tobie tutaj opowiedzieć przybyłam.
... Nad zmianami, jakie zaszły w Weronice postanowiłem na razie się nie zastanawiać. Pytanie w mojej głowie się zrodziło bowiem innej natury - od jak dawna ja mam do cholery zafałszowany obraz samego siebie w oczach Weroniki???

Armagedon.

... Oboje z Weroniką siedząc tak sobie beztrosko na naszym zapleczu zabarykadowani nagle uświadomiliśmy sobie, że straciliśmy poczucie czasu. Stan utraty poczucia czasu u Weroniki zwykle przechodzi bezobjawowo, ponieważ jak wiadomo ona generalnie nie ma poczucia czasu, tym razem jednak ostatni papieros faktycznie był tym ostatnim i nie tylko dlatego, że ja tak w poprzednim poście zawyrokowałem, w związku ze stanem zaplecza - permanentnie zadymionego - ale dlatego, że nam się papierosy po prostu skończyły.

Zapas się skończył. Każdy zapas się w końcu kończy, chociaż w definicja ma, że musi wystarczyć - tylko, że w słowie "wystarczyć" też jest zawarty czas, po upływie którego na stępuje automatycznie słowo "brakło". Tak czy inaczej Weronika w swym skomplikowanym postępowaniu zawsze się od czasu odcina. Albo też przelicza go na papierosy, których zapas zawsze prędzej czy później się - kończy - i wtedy następuje koniec - czasu - w ogóle. Koniec świata.
... Toteż armagedon ów zmusił nas do wyjścia z zaplecza na świat.

Friday, May 5, 2017

To be /online/ or not to be

... Marcel wyraźnie za mną nie nadąża. Siedzi przed komputerowym ekranem i się frustruje, bo nic ciekawego nie przychodzi mu do głowy. W panikę wpada i armagedon w nim następuje, gdy na skutek awarii na dobę wyłączą internet. Jak już koniec wirtualnego świata się... kończy i znowu rodzi się początek, w którym to Marcel ponownie może być online - skacze tylko po witrynach, jak małpa z gałęzi na gałąź i cieszy się, gdy na jednej z nich po wielogodzinnych poszukiwaniach uda mu się w końcu banana znaleźć... Banana, który w zależności od sytuacji różne formy przybiera - a to nieoglądanej wcześniej parodii Whitnay Houston na You Tube, a to nowej wiadomości od kolejnej potencjalnej miłości życia na którymś z portali randkowych, na którym jest zalogowany, a to ubóstwianej przez siebie gwiazdy muzyki pop przyłapanej bez makijażu i sfotografowanej przez fotoreportera. Dziwi mnie to - tak nawiasem mówiąc-  bo ja godzinami się maluję tak, żeby wyglądać właśnie, jakbym makijażu na twarzy nie miała.

... Potem jęczy, że natchnienia nie ma, że czas marnuje, że nic, tylko głupotami się zajmuje, znudzony sobą samym przed tym komputerem siedzi, zamiast na mnie swoją uwagę skupić. A potem - zobaczycie - obrażał się będzie, że mu się do jego bloga wtrącam. Trudno. Postaram się nie odbiegać stylem za bardzo, co nie będzie łatwe, bo tym samym zmuszona jestem te wszystkie jego ulubione błędy stylistyczne popełniać.

... Wyszliśmy z naszego monastyru zadymionego na świat przejrzysty i na skutek nadmiaru tlenu - zapierający dech w piersiach. Marcel szedł obok mnie, krok w krok - chociaż jak już wspomniałam na samym wstępie - przychodziło mu to z trudem, bo generalnie uważam, że on za mną nie nadąża, toteż krokowi mojemu - sory - memu - ciężko było mu dorównać. Wyrównać jemu, z moim.

... Nie mogę się nad tekstem skupić, bom wstrząśnięta zawartością historii przeglądanych przez niego internetowych stron. Toż to czeluści światów innych, równoległych, prostopadłych! Ja się wcale nie dziwię, że jemu się takie rzeczy śnią. Ale do rzeczy.

... - Marcel pospiesz się! - rzekłam do niego głosem podniesionym, co by kroku przyspieszył, gdyż istniała uzasadniona obawa, że nam sklep przed nosem zamkną i nie zdążymy uzupełnić zapasów przed kolejnym zaplanowanym pobytem w naszym schronie, roboczo przez niego zapleczem nazwanym - Przez ciebie nie zdążymy! Sklep nam przed nosem zamkną! Papierosów nie zdążym kupić...
 - Idź, Weroniko, przodem idź, nie czekaj na mnie, tobie przed nosem nie zamkną! - wybełkotał ledwo słyszalnym głosem umęczonym - swym - takim, jakby odpocząć chciał w zaświatach, albo między światami - swymi - równolegle wirtualnie prostopadłymi. Postanowiłam więc na niego nie czekać i pognałam na obcasach swych przed siebie, do celu, po papierosy. Włosy me chwiały się raz w tą, to we w tą stronę pod naporem powietrza, który parł na mnie, na przekór mym krokom... Dramatyzm tamtej chwili do uchwycenia jest trudny dlatego, że ... był wielki i... nieuchwytny. A ja się skupić nie mogę, albowiem ta debilka Marilyn Monroe z każdego zakamarka jego komputera wyziera i mnie rozprasza. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jakby jej tak włosy na czarno zrobić i utapirować ładnie na kształt właśnie takiego czarnego stogu siana, to by zdecydowanie ładniej wyglądała.  Mogłaby sobie wtedy we fryzurze takiej barbiturany chować, co by pod ręką zawsze je mieć.  

Thursday, May 4, 2017

Akt II, scena II obserwacja

... Po odsłonięciu kurtyny układ sceny przedstawia się następująco -  ściana, na której w poprzedniej scenie znajdował się monitoring mózgu Terapeutki obecnie stanowi w całości lustro weneckie. Z boku sceny znajduje się szpitalne łóżko, rozścielone, w nieładzie, wokół łóżka i na nim - kabelki oraz kask, które przymocowane były do głowy Terapeutki w celu monitorowania jej mózgu (w poprzedniej scenie). I niczego więcej na scenie nie ma, poza Terapeutką, która obecna jest po drugiej stronie weneckiego lustra. Teraz muszę się skupić, żeby opisać scenerię po drugiej stronie weneckiego lustra. 

A jak wiadomo, skupienie przychodzi mi z trudem, bowiem rozkojarzony jestem skacząc ciągle po witrynach internetowych, jak ta małpa  - z gałęzi na gałąź w poszukiwaniu bananów (http://fragmenciki.blogspot.com/2011/09/to-be-online-or-not-to-be.html ). Pomieszczenie jest sterylnie czyste, każda ściana obita białymi poduszkami, łącznie z podłogą i sufitem. Perspektywa, w jakiej publiczność widzi pomieszczenie po drugiej stronie weneckiego lustra nasuwa jednoznaczne skojarzenie z izolatką, jakie znajdują się w szpitalach psychiatrycznych dla szczególnie groźnych pacjentów. Terapeutka skrępowana jest kaftanem bezpieczeństwa. 
Rzuca się, obija o ściany, przewraca, krzyczy, zupełnie jak osoba szalona, obłąkana. Czyli adekwatnie do miejsca, w którym się znajduje. Tylko, że nie wiadomo, czy osoba, która przeze mnie - roboczo - nazwana Terapeutką i taką też w poprzednich scenach dramatu spełniała rolę - jest - faktycznie - obłąkana. Tak się zachowuje - jak obłąkana, ale może jej zachowanie jest tylko aktem niezgody na sytuację, w której się znalazła? Tego nie wiemy, w każdym razie szamotanina Terapeutki trwa około kwadrans. Albo krócej. Na scenę prawą zakrystią wchodzi Weronika ubrana w czarną obcisłą krótka sukienką z długim rękawem, w butach na niebotycznie wysokim obcasie, w ciemnych olbrzymich okularach oraz z utapirowaną fryzura która przybiera kształt czarnego stogu siana.

Weronika: rozgląda się zdezorientowana, po chwili zwraca uwagę na weneckie lustro, przygląda się Terapeutce, podchodzi do lustra, puka w nie, Terapeutka nie reaguje, bo lustro jest dźwiękoszczelne. Próbuje się z Terapeutką skomunikować, nawołuje machając rękami Halooo! Uhuuuuu! Podchodzi do szpitalnego łóżka, odkrywa, że jest puste, przygląda mu się. Marcel! Maaaaarecel!!!
Na scenę również prawą zakrystią wchodzi Marcel ubrany zwyczajnie, niesie dwa taborety, w zębach trzyma paczkę papierosów, przez ramię przewieszoną ma wielką, przepastną torebkę Weroniki. No jesteś, dobrze. Rozkładaj krzesła, szybciej.

Marcel: wyluzowany Spokojnie, nie ma pospiechu, mamy dużo czasu. Siadaj. Siadają koło siebie, zapalają papierosa i przyglądają się Terapeutce, która zmęczona obijaniem się o ściany leży, łkając. Patrz, płacze.

Weronika: z zadumą w głosie No płacze, i co teraz? czemu płacze?

Marcel: Nie wiem, może jest głodna...

Weronika: Głodna? No nie wiem...

Marcel: Wiem, że nie wiesz, bo ty nigdy nie jesteś głodna. Nie wiesz, co to jest głód, nie masz takich odczuć fizycznych, ty się winem i papierosami żywisz...

Weronika: No tak. Ale ty mi mądralo nie zarzucaj tutaj braku empatii.

Marcel: Sory. widziałaś to łóżko? Puste? Czyż nie wygląda ono jak scena biblijna, w której niewiasty zastały grób pański pustym?

Weronika: Nie bluźnij.

Marcel: sory.

Weronika: To może faktycznie idź i rzuć jej coś do jedzenia.

Marcel: Myślisz?

Weronika: No...

Marcel: Ale co?

Weronika: Nie wiem, mamy coś na zapleczu?

Marcel: Przecież jesteśmy na zapleczu.

Weronika: Aaa no tak, faktycznie. To masz coś do jedzenia dla niej?

Marcel: Nie, a ty masz?

Weronika: Pffff, nie mam, niby skąd miałabym mieć.

Marcel: No nie wiem, no to co teraz? Co robimy?

Weronika: Nie mam pojęcia. A ty masz jakiś pomysł?

Terapeutka zaczyna się szamotać

Marcel: Patrz, patrz, poruszyła się.

Weronika: No widzę, widzę, ty, no faktycznie, poruszyła się. Tak się ludzie poruszają, jak są głodni?

Marcel: Nie wiem, może... A co byśmy jej mogli dać?

Weronika: Nie mam pojęcia. pauza Hmmmm, poczekaj mam pomysł.

Marcel: Tak?

Weronika: Tak, ostatnio widziałam na ulicy kobietę, która kupowała takie coś, poczekaj, zaraz to znajdę, gdzieś to tutaj mam... szuka w przepastnej torebce, którą Marcel położył na podłodze obok taboretu. Kupiła to na straganie a potem to jadła, idąc. Kupiłam jedno i wrzuciłam to do torebki tak, na wszelki wypadek, jakbym kiedyś zgłodniała. szuka, nie może znaleźć, poszukiwania się przedłużają, Marcel okazuje zniecierpliwienie zapalając ostentacyjnie kolejnego papierosa. Nie mogę znaleźć, nic nie widzę przez te ciemne okulary. Weronika wysypuje na podłogę całą zawartość torebki, którą stanowią pistolet i kilka nabojów, szkarłatna szminka do pisania nią na lustrze, butelka wódki - pusta, paczuszki z kokainą lub amfetaminą, żywy kot, który natychmiast przebiega przez scenę głośno miaucząc, granat, kilka tomów "W poszukiwaniu straconego czasu" Marcela Prousta i banan. O! Jest, znalazłam. Bierze banana do ręki i ogląda. Wiesz co to jest?

Marcel: Wiem, Weroniko, to jest banan.

Weronika: Nadaje się?

Marcel: Chyba tak, nie mamy nic lepszego.

Weronika: To idź, daj jej, podrzuć jakoś...

Marcel wychodzi prawą zakrystią. Po chwili widzimy, jak banan ląduje tuż obok Terapeutki z jej sali za weneckim lustrem. Marcel wraca, siada na swoim miejscu i oboje z wielkim zainteresowaniem przyglądają się temu, co rozgrywa się po drugiej stronie weneckiego lustra. Terapeutka pełznąc zbliża się do banana i próbuje obrać go ze skórki bez pomocy rąk, które ma skrępowane kaftanem.

Weronika: Patrz, obiera, tak jak ta kobieta na ulicy, chyba faktycznie była głodna....

Marcel: Chyba tak...

scena przyglądania się Terapeutce, która nieudolnie próbuje obrać i zjeść banana trwa jeszcze kilka minut. Kurtyna.

Thursday, December 22, 2016

Akt II, scena III ostentacyjna

... Układ sceny pozostaje ten sam. Weronika z Marcelem siedzą z prawej strony na taboretach i rozmawiają, paląc papierosy. Po drugiej stronie weneckiego lustra obecna jest Terapeutka, skrępowana kaftanem bezpieczeństwa. Siedzi skulona w kącie i patrzy w publiczność, chociaż teoretycznie będąc po drugiej stronie weneckiego lustra, zgodnie z zasadą jego funkcjonowania - powinna widzieć lustro, swoje odbicie. Mimo to jej wzrok zza drugiej strony lustra weneckiego przeziera, spotyka się ze wzrokiem widowni -co w widowni powinno wywołać dreszcz podekscytowania oraz nastrój grozy i niesamowitości. Wokół Terapeutki porozrzucane są skórki z bananów. Weronika i Marcel z coraz mniejszym zainteresowaniem wpatrują się w Terapeutkę, ponieważ pochłonięci są rozmową...


Weronika: No i wyobraź sobie, że poszłam na tą randkę. To już druga randka była, więc obiecująco się zapowiadało...
Marcel: Aha... Z zainteresowaniem
Weronika: No i wyobraź sobie, że zaprosił mnie do siebie do domu, no to ja poszłam bo myślę sobie - czemu nie...
Marcel: No przecież...
Weronika: Ale i tak nic z tego nie będzie...
Marcel: Dlaczego? czemu?
Weronika: Bo mnie bardzo źle potraktował...
Marcel: Naprawdę?
Weronika: Tak.
Marcel: To co takiego zrobił, że tak cię źle potraktował?
Weronika: Patrz, nie masz wrażenia, że ona nas widzi jednak przez to lustro? Na te słowa Weroniki Terapeutka przybiera minę zniesmaczoną, wywraca oczami, kiwa przecząco głową, uśmiecha się cynicznie...
Marcel: A wiesz, że to nie wykluczone, choć teoretycznie niemożliwe... Faktycznie teraz zauważyłem, że się jakoś tak dziwnie jakby nam przyglądała... Ale może nam się zdaje... No, mów dalej. Co ten facet takiego zrobił, że cię tak źle potraktował?
Weronika: Raczej czego nie zrobił...
Marcel: To czego nie zrobił? Nie dobierał się co ciebie?
Weronika: A to, to tak, ale nie oto chodzi...
Marcel: To o co? Źle się dobierał?
Weronika: Nic mi do jedzenia nie zrobił! O to chodzi!
Marcel z przerażenia zakrywa twarz dłońmi a Terapeutka wybucha głośnym śmiechem zza weneckiego lustra, które powinno również być dźwiękoszczelne. Po chwili Marcel opanowuje emocje, przybiera minę zadumaną i stwierdza po namyśle:
Marcel: Zaraz, zaraz - przecież ty i tak nie jesz, więc w czym problem? Empatią się wykazał...
Weronika: Oburzona Jaką empatią?1 Co ty bredzisz?! Gdyby się mu zachciało empatią wykazywać, to wiedziałby, że ja lubię ostentacyjnie jedzenia odmawiać i na sam jego widok zdegustowaną minę przybierać. Jakby empatię posiadał, to by suto stół zastawił - a on? Myślał, że kilka kanapek sprawę załatwi.
Marcel: No tak, teraz wszystko rozumiem - bo ty lubisz ostentację adekwatnie okazywać... zapomniałem chichocząc.
Weronika: Jeszcze bardziej oburzona, staje i wymachuje Marcelowi papierosem przed nosem, chwiejąc się na butach na niebotycznie wysokim obcasie - ze złości Uważaj sobie - ty - nie dość, że proza ci się rozłazi, dramaturga udajesz, zarchaizowanymi zaimkami po głowie czytelników okładasz, to mnie jeszcze o ostentacji śmiesz pouczać - ty - uważaj, jak nie chcesz siły mojej ostentacji poznać. Zza weneckiego lustra rozlega się krzyk terapeutki "brawo!", która na stojąco prawdopodobnie oklaskami chciałaby solidarność z Weroniką okazać, ale nie może, bo ma kaftan założony. Weronika zwraca się do Terapeutki - Cicho tam! Terapeutka natychmiast się uspakaja i siada z powrotem w kącie.
Marcel: No już dobrze, dobrze, nie chciałem cię tak zdenerwować...
Weronika: nadal poirytowana, chodzi po scenie głośno stukając obcasami Oczywiście, że ostentacja musi być odpowiednio do sytuacji okazywana. Ostentacyjnie nie znoszę ostentacji - dlatego ten stół im bardziej suto zastawiony by był, tym lepiej dla ostentacji mojej, na smętny talerz kanapek - szkoda ostentacji mojej... w tym momencie przez scenę bardzo głośno, z wielkim warkotem, ostentacyjnie przejeżdża motocykl, trzykołowy albo jakiś inny - duży ma być w każdym razie  i robić mnóstwo hałasu oraz dymu. Kierowca wehikułu trzyma wielki transparent z napisem "ostentacja". Pauza. Po pauzie Marcel zszokowany wstaje z taboretu zdezorientowany się rozgląda, nie wie co powiedzieć. Terapeutka chichota siedząc w kącie swojej izolatki.
Terapeutka: nieśmiało A może by go tak na kozetkę? Marcel wpada w popłoch
Weronika: Tak! Na kozetkę z nim!
Chór: Na kozetkę! Na kozetkę! Na kozetkę! Marcel krzyczy, w tle słychać pierwsze takty http://www.youtube.com/watch?v=SYoH4yYmdSk&ob=av2e Kurtyna